LWÓW-NASZ!

Lwów nasz!! -krzyczy ruda Polka, skacząc z radości na ukraińskiej ziemi.

(okrutny suchar: skojarzyło mi się z okrzykiem Rosjan: Krym-nasz! Skoro Krym jest ich, to Lwów nasz i już. ;) )

Lwów już dawno był moim marzeniem (mówię tak o co drugim mieście, które "zaliczam", ale Lwów naprawdę był przeze mnie wyśniony i wymarzony!!), dlatego cieszę się, że mogłam je zrealizować.
Każde spełnione marzenie jest niesamowite, daje pozytywnego kopa, ale i także masę satysfakcji. To cieszy. Wróciłam jak pijana. Pijana wrażeniami, obrazami, myślami.

Zachłyśnięta Lwowem.

Gdybym miała skomentować Lwów jednym zdaniem, brzmiałoby ono tak: Lwów jest jak miasto, w którym czas się zatrzymał, nasiąknięte nostalgią i melancholią. I otumania, jak duszny, a jednocześnie cudowny zapach kwitnącej właśnie tarniny. Coś wspaniałego.
I znowu wracam zakochana, z głową w chmurach.
Z każdym kolejnym dzikim wojażem dochodzę do wniosku, że dla takich właśnie miłości warto żyć.
I dla chwil, kiedy zapiera dech w piersiach. :)

Lwów nasz!!
Przesiąknięty polskością na każdym kroku. Kopia Krakowa, która zatrzymała się w czasie. Jest jak miasto, które ktoś uderzył w plecy i przebił płuco. Żyje, ma się względnie dobrze, ale już nigdy nie zaczerpnie oddechu całym sobą. Na każdym kroku miałam wręcz wrażenie, że po raz ostatni Lwów oddychał tak w 1939 roku. I stąd właśnie ta wszechobecna nostalgia.

Stare kamieniczki, kocie łby i tramwaje przecinające rynek. PLOSZCZA RYNOK.
Aa, a propo.
Zadziwiające miasto, doprawdy.

Ja mówię po rosyjsku, koleżanka po polsku, ludzie odpowiadają po ukraińsku I WSZYSCY WSZYSTKO ROZUMIEJĄ I SIĘ DOGADUJĄ.
Fascynujące.

Mimo dwóch pełnych dni we Lwowie czuję ogromny niedosyt. Nie udało mi się zobaczyć wszystkiego, co chciałam i dlatego już teraz czuję, że muszę tam wrócić.
Lwów jest definitywnie miastem, które można pokochać. I gdy przeglądam zdjęcia to widzę, że nawet z wzajemnością. ;)

Zapraszam na spacerek!!


Murale takie kolorowe. 


Na Ukrainie prawosławna Wielkanoc w tym roku wypada dopiero 1.05, ale jarmark wielkanocny otwarty już teraz. :) 
I piękne ludowe wianki, na które miałam ochotę, ale za bardzo nie miałam miejsca. Jako formę pamiątki wolałam przywieźć ze sobą 3 litry mojej cudownej sgusionki <3 (to to słodkie mleko skondensowane do naleśników!) 


Taka to Ukraina... ;) 






Pomnik Mickiewicza. 
Nawet większość ulic jest polska: Kościuszki, Słowackiego, Kopernika, Powstańców Listopadowych... 


Ulice polskie, miasto polskie, a flaga ukraińska.
Powtarzam po raz kolejny- naprawdę to jest dla mnie fascynujące.





SZTUKA ULICZNA.
I kocurki!!! 





Panorama Lwowa.
Głównie tu czuję swój niedosyt, że nie udało mi się wejść na najwyższy punkt, skąd miasto rozpościera się jakby u twoich stóp. 
Musiałam stawać na palcach, by przechytrzyć gałązki, choć nie powiem, muszę przyznać, że dodają one swoistego uroku. 













Kamieniczki i jeszcze więcej kamieniczek. 



Jeden z punktów, który koniecznie chciałam zobaczyć.
Cmentarz Orląt Lwowskich. 
Przepiękne świadectwo młodych ludzi, młodszych nawet ode mnie, którzy oddali życie za wolność i za Ojczyznę.
Nie zdawałam sobie sprawy, że tych grobów jest tyle...



Tramwaj.
Rozklekotatne to takie po tych kocich łbach jeździ, skacze się w górę i w dół, kolebie- to dopiero wschodnia szkoła jazdy, nawet tramwajem :D (nie wspominając o szalonych kierowcach, którzy przejeżdżają na czerwonym dla nich świetle)





Świadectwo polskości, proszę bardzo: 





9. piętro hotelu Dniestr. 
Tutaj kolejny niedosyt- panorama piękna, ale pogoda już średnia.
Nie dogodzi Fiedce... ;) 








A to moje ulubione małe duperele. 
ŚWIADECTWA NA POTWIERDZENIE JEDYNEGO I NIEPOWTARZALNEGO KOLORYTU.





To by było na tyle. 
Mam nadzieję, że mój Lwów przypadł Wam do gustu! 


Komentarze

Popularne posty