Zachłyśnięcie (wiosną).
Przez cały Wielki Post nie jadłam słodyczy. Nie wzięłam do ust ani kawałeczka czekolady, ciasteczka, ani grama placuszka, nic! Mimo różnych kusicieli, biesów jadowitych, wytrzymałam, dałam radę, nie złamałam się.
Wielkanoc: hops, leci czekoladowy zajączek do mojej paszczy, zaczynam się delektować... Jak zaczęłam się dławić, to oddechu złapać nie mogłam! Wszystko przez czekoladę, ledwo to przeżyłam! ;) Potem stwierdziłam, że nie, nie smakuje mi, za słodki jakiś ten zajączek... Ale z kolejnym było już lepiej. Potem poszły placki, jajeczka, czekoladki, święta, święta i po świętach, a ja nadrobiłam chyba już całą swoją wielkopostną dietę.
Teraz muszę to na rowerze spalić.
No tak, święta, święta i po świętach. Tak samo jak marzec dobiega już końca. Całe szczęście, że w święta chociaż pogoda sprzyjała. W sumie sezon rozpoczęłam już tydzień temu wycieczką nad stawy, ale teraz to całkowicie ruszyłam z kopyta. Ciśnie mi się porównanie co do ruszania z kopyta, ale z racji, że jest niecenzuralne, przemilczę.
ZACHŁYSNĘŁAM SIĘ WIOSNĄ.
Nosi mnie, gonię z tym aparatem jak nawiedzona: tu stawy, dziesięć minut później jestem w lesie, potem zahaczam jeszcze o pola, tam i z powrotem, tylko rudy łeb to tu to tam, prawdziwa Baba (J)Aga, tylko mi miotły brakuje. Może chociaż szybciej mogłabym się przemieszczać? :D
Tu łabędzie, tam sarny, zając z bażantem, prze-cudna Babia, a na deser ośnieżone szczyty Tatr... I jak tu nie wariować na ich punkcie? Jak zachować spokój i zimną krew, kiedy aż mnie trzepie od gorącej krwi?
Oto telegraficzny skrót moich ostatnich dni:
Wielkanoc: hops, leci czekoladowy zajączek do mojej paszczy, zaczynam się delektować... Jak zaczęłam się dławić, to oddechu złapać nie mogłam! Wszystko przez czekoladę, ledwo to przeżyłam! ;) Potem stwierdziłam, że nie, nie smakuje mi, za słodki jakiś ten zajączek... Ale z kolejnym było już lepiej. Potem poszły placki, jajeczka, czekoladki, święta, święta i po świętach, a ja nadrobiłam chyba już całą swoją wielkopostną dietę.
Teraz muszę to na rowerze spalić.
No tak, święta, święta i po świętach. Tak samo jak marzec dobiega już końca. Całe szczęście, że w święta chociaż pogoda sprzyjała. W sumie sezon rozpoczęłam już tydzień temu wycieczką nad stawy, ale teraz to całkowicie ruszyłam z kopyta. Ciśnie mi się porównanie co do ruszania z kopyta, ale z racji, że jest niecenzuralne, przemilczę.
ZACHŁYSNĘŁAM SIĘ WIOSNĄ.
Nosi mnie, gonię z tym aparatem jak nawiedzona: tu stawy, dziesięć minut później jestem w lesie, potem zahaczam jeszcze o pola, tam i z powrotem, tylko rudy łeb to tu to tam, prawdziwa Baba (J)Aga, tylko mi miotły brakuje. Może chociaż szybciej mogłabym się przemieszczać? :D
Tu łabędzie, tam sarny, zając z bażantem, prze-cudna Babia, a na deser ośnieżone szczyty Tatr... I jak tu nie wariować na ich punkcie? Jak zachować spokój i zimną krew, kiedy aż mnie trzepie od gorącej krwi?
Oto telegraficzny skrót moich ostatnich dni:
Uwaga uwaga, przedstawiam Wam prawdziwego PTERODAKTYLA!!
Groźny, syczący, atakujący z powietrza- wypisz wymaluj dinozaur!!
A tak na poważnie to początek łabędzich toków. Zaczyna się walką między samcami o panowanie nad stawem, a kończy się na ślicznych brzydkich kaczątkach, tak w skrócie. ^^
Tłuką się chłopaki niesamowicie. Zawzięcie, z pasją.
Takie spektakle to ja mogę oglądać.
Och ach, konkurs piękności.
Mister stawu.
Ach. Dawno się tak nie jarałam i dawno nie miałam tylu endorfin naraz.
I dawno nie miałam takiej ilości dobrych zdjęć jednego dnia.
A tu kolejne, Babia Góra:
I Tatry:
A na sam koniec zdjęcia moich wiernych towarzyszek- Martynka i Ewelinka.
Co mam się ja, stary koń, sama po polach szlajać?
A z resztą lubię czuć się jak pani od przyrody i dzielić się swoją pasją i wiedzą z dziećmi. Fajna sprawa, jeżeli to, co mówię, podoba się i przemawia do ich wyobraźni.
Faajnie jest.
PS. Jutro już środa! Środa minie tydzień zginie i znowu pojadę nad stawy!
Komentarze
Prześlij komentarz