Martwy sezon.
Witam Was wszystkich po długiej przerwie. Nie mam pojęcia, czy tu jeszcze ktokolwiek zagląda, ale najwyżej jedynym odbiorcą będzie sam eter. ;)
Hej, Eter! Miło, że jesteś!!!
Drogi Eterze...
No dobra, już jestem poważna. ;p
Już koniec listopada, w sumie to dziś Andrzejki. Ups, a ja znowu sobie nic nie wywróżyłam, znowu lipa. :D Szybko ten czas leci. Miałam duże nadzieje co do pięknej jesieni, a tu na polu już zima. Kocham złotą jesień, ciepłą i kojącą. A szarej pluchy nade wszystko nienawidzę.
Z racji tego, że pogoda w tym roku nie sprzyjała, okazji na wyjście w plener na zdjęcia było dosłownie na palcach policzyć. Lipa po raz kolejny, bo podczas gdy cały październik spędziłam w domu na czekanie na coś, co nie miało nadejść, na zdjęcia mogłabym chodzić codziennie, ale jakoś nie jestem fascynatką szarości, a raczej bujnych kolorów, których tej jesieni definitywnie brakowało.
Ech, taki martwy sezon.
Nie lubię tego martwego sezonu, kiedy słońce wstaje 20 minut po 7, a zachodzi 20 minut po 15. Brrrrr.
Cierpię wtedy na chroniczny brak światła i witaminy D, co wpływa na moje ogólne samopoczucie psychiczno-fizyczne, czyli jednym słowem "szał mnie trafia", jak to kiedyś ujęła Ewelina.
Jutro już grudzień... Mój kochany grudzień. I choć wolnych dni będzie tyle, co kotik napłakał (nawet Boże Narodzenie wypada w niedzielę, masakra), w końcu to już nie szkoła, ani nawet nie studia, to i tak się cieszę. Jak małe dziecko i jak co roku cieszę się na grudzień. :)
A grudzień to jakiś symboliczny miesiąc przejścia.
Że doszło się już do granic ciemności (ciekawie brzmi ta metafora) i że ciemniej na pewno nie będzie, ponieważ z każdym kolejnym dniem słońca będzie już tylko przybywać.
I tak byle do marca, a kiedy czas zmienią na wiosenny to już w ogóle bajka, hulaj dusza, łaź po polach i miej wszystko gdzieś, b o p r z e c i e ż w i o s n a.
Byle do wiosny i tego się trzymajmy.
Robiłam za to cały październik kwiatki z krepiny i kleiłam z nich kule. Handmade jest w cenie. ;)
Srutu-tu-tu, ja o jesieni i październiku, a tu cały listopad bokiem przeleciał.
Cóż- zarobiona jestem. Wreszcie dorwałam jakąś sensowną pracę, także przezimowanie będzie o wiele prostsze. No i przecież pozostają wolne weekendy, a przeciwności losu (czyt. POGODA) kiedyś się odwrócą. ;)
Odezwę się w grudniu!!
Czyli już niedługo.:)))
Hej, Eter! Miło, że jesteś!!!
Drogi Eterze...
No dobra, już jestem poważna. ;p
Już koniec listopada, w sumie to dziś Andrzejki. Ups, a ja znowu sobie nic nie wywróżyłam, znowu lipa. :D Szybko ten czas leci. Miałam duże nadzieje co do pięknej jesieni, a tu na polu już zima. Kocham złotą jesień, ciepłą i kojącą. A szarej pluchy nade wszystko nienawidzę.
Z racji tego, że pogoda w tym roku nie sprzyjała, okazji na wyjście w plener na zdjęcia było dosłownie na palcach policzyć. Lipa po raz kolejny, bo podczas gdy cały październik spędziłam w domu na czekanie na coś, co nie miało nadejść, na zdjęcia mogłabym chodzić codziennie, ale jakoś nie jestem fascynatką szarości, a raczej bujnych kolorów, których tej jesieni definitywnie brakowało.
Ech, taki martwy sezon.
Nie lubię tego martwego sezonu, kiedy słońce wstaje 20 minut po 7, a zachodzi 20 minut po 15. Brrrrr.
Cierpię wtedy na chroniczny brak światła i witaminy D, co wpływa na moje ogólne samopoczucie psychiczno-fizyczne, czyli jednym słowem "szał mnie trafia", jak to kiedyś ujęła Ewelina.
Jutro już grudzień... Mój kochany grudzień. I choć wolnych dni będzie tyle, co kotik napłakał (nawet Boże Narodzenie wypada w niedzielę, masakra), w końcu to już nie szkoła, ani nawet nie studia, to i tak się cieszę. Jak małe dziecko i jak co roku cieszę się na grudzień. :)
A grudzień to jakiś symboliczny miesiąc przejścia.
Że doszło się już do granic ciemności (ciekawie brzmi ta metafora) i że ciemniej na pewno nie będzie, ponieważ z każdym kolejnym dniem słońca będzie już tylko przybywać.
I tak byle do marca, a kiedy czas zmienią na wiosenny to już w ogóle bajka, hulaj dusza, łaź po polach i miej wszystko gdzieś, b o p r z e c i e ż w i o s n a.
Byle do wiosny i tego się trzymajmy.
Robiłam za to cały październik kwiatki z krepiny i kleiłam z nich kule. Handmade jest w cenie. ;)
Srutu-tu-tu, ja o jesieni i październiku, a tu cały listopad bokiem przeleciał.
Cóż- zarobiona jestem. Wreszcie dorwałam jakąś sensowną pracę, także przezimowanie będzie o wiele prostsze. No i przecież pozostają wolne weekendy, a przeciwności losu (czyt. POGODA) kiedyś się odwrócą. ;)
Odezwę się w grudniu!!
Czyli już niedługo.:)))
Komentarze
Prześlij komentarz