Kijów.
Witajcie po długiej przerwie!
Jakoś nie uznałam za konieczne pisać i zanudzać o niczym, zupełnie nie widziałam w tym sensu.
Sens by się znalazł może w maju - znowu odwiedziłam piękny, modry Budapeszt, ale o nim już pisałam.
100% sensu za to odnalazłam w mojej kolejnej, długoweekendowej (czerwcowej) wyprawie - w sumie na wariata (cóż za nowość!) zebrałam się w niecały tydzień i pojechałam do Kijowa.
Wiecie - nie chodzi o to, że sztuką jest się zebrać w tydzień: spakować się itp. Największą sztuką jest ogarnięcie psychiczne i mentalne nastawienie- ruszam w niesamowitą wyprawę, muszę być skupiona i przygotowana na wszystko. :) a to jednak wymaga poświęcenia i czasu, i sporych nakładów uwagi.
Uwielbiam spontaniczne wyjazdy, a Kijów definitywnie można do takich zaliczyć.
Sporo osób pytało mnie:
-Jedziesz do Kijowa? Przecież tam była wojna! Jest tam bezpiecznie?
Odpowiadam: o wiele bardziej bezpiecznie, niż obecnie w Londynie czy Paryżu.
Czy będąc w Kijowie czułam strach? Nie, nie ma czego się bać. Świadomość tego, że na wschodzie Ukrainy cały czas, bez ustanku toczy się wojna jest trochę straszne, ale jest to miasto w pełni bezpieczne.
To, że Kijów mnie "zaskoczył" to mało powiedziane.
Kijów mnie porwał i oczarował.
Dziwi mnie, że tak mało osób chce zobaczyć to niesamowite miasto... Człowiekiem z aparatem, czyt. turystą, byłam praktycznie tylko ja.
A szkoda, bo Kijów naprawdę wart jest uwagi.
Zapraszam Was na spacer ulicami tego cudownego miasta!!
Kijów to miasto z długą i niesamowitą historią. Niemalże na każdym kroku czekają różne pamiątki przeszłości: od starodawnej stolicy Rusi Kijowskiej (IX-XII wiek), poprzez okres, kiedy to miasto należało do Wielkiego księstwa Litewskiego, czyli wielikoj Polszy od morja do morja, poprzez szarobury, ale kwiecisty socjalizm, aż do uzyskania swobody po upadku Związku Radzieckiego, wolność o całkowitą niezawisłość, wreszcie przejmujące wydarzenia z 2014 roku kiedy to Kijowski Majdan był na ustach całego świata.
Pomnik Bogdana Chmielnickiego. Kozaka, który po powstaniu przeciw Polakom wybrał życie swojego państwa u boku Rosjan.
(uwielbiam wojny XVII wieczne, to zawsze był mój konik, ale po co zanudzać. ;p)
Do Kijowa przyjechaliśmy w czwartek rano. Nie zwracając uwagi na to koszmarne zmęczenie po podróży, zrzuciłam bagaże i pognałam z powrotem do centrum, by jak najwięcej wchłonąć, jak najwięcej poznać i po prostu doświadczyć. Niby trzy dni to całkiem sporo, ale jak na pierwszy raz w jakimś mieście, a tym bardziej stolicy- człowiek po prostu nie wie, czego może się spodziewać.
Szkoda więc czasu na odpoczynek, trzeba zapuścić piątą śrubkę i zapierdzielać!
Kijów to niesamowite miasto kontrastów.
Z jednej strony złote kopuły cerkwi, a tuż obok szare chruszczowki.
Bardzo bogato zdobione i niesamowicie swojskie, wręcz biedne, jak na stolicę. I co mnie uderzyło- w oczy nie rzuca się tak bardzo Ruś Kijowska, ale właśnie okres socjalizmu, który o wiele bardziej odcisnął swoje piętno.
Monaster św. Michała. I te cudowne, złote kopułki!!! Poczułam maleńką namiastkę Moskwy. :) Czułam się tak blisko mojego wielkiego, życiowego marzenia!! I Kijów jakoś napełnił mnie wiarą, że i prawdziwą Moskwę kiedyś- na pewno!- odwiedzę. :)
Kijów to miasto spokojne, wręcz leniwe, jak kot, który ledwo obudził się ze snu.
Tak naprawdę, Kijów nie przypomina mi żadnego innego miasta, które miałam okazję zobaczyć wcześniej. Nic, zero skojarzeń. No, chyba że to minimalne odniesienie do złotych kopuł Moskwy.
Definitywnie największe wrażenie podczas całej wyprawy zrobił na mnie Majdan Niezależności.
Ów kijowski Majdan, o którym trzy lata temu trąbiły nieustannie wszystkie media świata.
Tak, z pełną świadomością twierdzę, że to miejsce jest niesamowite.
Budzi takie nasycenie różnych, różnorakich uczuć, że to przerasta wyobrażenie.
Zachwyca, zmusza do refleksji, jeszcze raz zachwyca, po czym każe się zatrzymać, chłonąć, myśleć i siedząc na dachu jednej knajpy popijać zimne piwo i patrzeć na zachodzące słońce, cały czas mając na uwadze to, by myśli burzliwie kłębiły się po głowie...
Tak, takie to właśnie miejsce.
To właśnie ten plac, będący sercem miasta, na początku 2014 roku był czarny: dosłownie i w przenośni. Czarny od setek tysięcy ludzi, będących tam i walczących o swobodę swojego kraju i czarny od smoły z płonących opon.
Kijów pełen jest drobnych symboli tego, jak Ukraina walczy i jednoczy się z Europą.
Powiedziałabym inaczej- może nie tyle Ukraina, co Kijów!!!
To Kijów się starał, to Kijów walczył i to Kijów oberwał najbardziej!!
Aleja Bohaterów Niebiesnoj Sotni (wcześniej bodajże Instytucka lub coś w ten deseń, wyleciało mi to z głowy dokłądnie).
Niebiesna Sotnia- pierwsze sto osób, które zginęło na Majdanie w lutym 2014 roku.
To do ludzi, znajdujących się głównie na tej ulicy, strzelali snajperzy z dachu Hotelu Ukraina.
"Oni zakryli nas swoimi skrzydłami".
"Pamiętamy".
Ech.
Barykady z cegieł, zerwanych z bruku. A obok zdjęcia poległych. 20, 18, 25, 30 lat... Zdjęcie obok zdjęcia. Obok kwiaty, kokardki, znicze...
W czwartek pod wieczór zmęczenie dało jednak w kość, nie tyle może mi, jestem przecież jak koń pociągowy, nigdy niezmożony, co mojemu towarzyszowi doli i niedoli, który w końcu się zbuntował i powiedział, że on ani kroku więcej nie jest w stanie zrobić i nie marzy o niczym innym, jak wrócić i pójść spać.
No dobra.
Z racji tego, że mam dobre serce, spełniłam to żądanie. :D
Czekał za to na nas długi i pełen wrażeń piąteczek-piątunio!!
Miałam oczywiście już wszystko obczajone, co chciałabym zobaczyć, konkrety i jeszcze raz konkrety, nie pozostało więc nic innego, aniżeli ruszać w drogę na podbój Kijowa!
Przepiękna panorama lewego brzegu Dniepru.
(Centrum miasta jest prawobrzeżna).
Co ciekawe- miałam wrażenie, że Dniepr w Kijowie jest bardzo szeroki. W pewnym momencie, metro wyjeżdża nawet na powierzchnię, jedzie mostem, można się jarać panoramą miasta, było to niesamowite, ale to tak na marginesie. :)
Przeczytałam jednak, że Dniepr w Kijowie jest bardzo wąski. Wow. Chciałabym w takim razie zobaczyć, jaki jest "szeroki" w innych częściach Ukrainy!!
Obowiązkowym punktem wyprawy było odwiedzenie Kijowsko-Pieczerskiej Ławry.
O matko. Ile ja się o tym miejscu musiałam czytać na zajęciach z literatury staroruskiej!! Albo historii Rusi!! Niesamowite, zobaczyć na żywo miejsce, tak ważne dla kultury i historii nie tylko Rusi Kijowskiej (dzisiejsza Ukraina, Rosja i Białoruś), ale i Europy i świata!!
Ławra, zwana „matką monasterów”, jest największym kompleksem klasztornym nie tylko w Kijowie, ale i na całej Ukrainie. Jest kolebką wschodniosłowiańskiego prawosławia i miejscem świętym dla wiernych. W pewnych miejscach robienie zdjęć aparatem było dodatkowo płatne (jak chociażby w Uspienskim Soborze), ale rozwalił mnie argument kobiecinki, sprzedającej bilety:
-Niech pani sobie lepiej schowa ten duży aparat, bo za robienie zdjęć trzeba dodatkowo zapłacić, ale telefonem można śmiało fotografować!!
Średni rozumiem logikę, ale ok. Nie ma problemu!
Złote kopułki!!! <3
W kompleksie normalnie żyją i pracują prawosławni mnisi. Dbają o ogród, uprawiają działki... Kurcze! Nawet urodzaj w sadzie mieli jakiś ponadprzeciętny!!! Widzicie te czereśnie? Chyba je sobie wymodlili, innej opcji nie widzę! :)
Sad, niestety (dla wszystkich odwiedzających) lub całe szczęście (dla mnichów) był ogrodzony.
Skończyło się więc na smaku.
Nie byłabym sobą, gdybym nie chciała wspiąć się na jakiś punkt widokowy, by pozachwycać się panoramą Kijowa z góry. W tym wypadku punktem obserwacyjnym okazała się dzwonnica w Ławrze.
Pomnik Matki-Ojczyzny - fajny punkt orientacyjny, ze względu na monumentalność i wysokość- ponad 135 metrów.
Cały czas, z uporem maniaka, powtarzałam jednak, że to "Matka-Gruzja".
M. z uporem maniaka nazywał go "Matka-Rosja".
Się nam usrało.
Takie widoki... Niebieskie niebo, chmurki, idealna temperatura....
Jak ja kocham, gdy mi się szczęści i mam takie warunki pogodowe!!
Widoki z góry są najlepsze, ale ile razy można chodzić w kółko dzwonnicy. :)
W końcu opuściliśmy teren Ławry i poszliśmy dalej w teren.
W okolicy pomnika Matki-Ojczyzny znajduje się Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (tak na wschodzie nazywa się II wojna światowa) i mnóstwo drobnych symboli walki o wolność.
Także współczesnych.
Czołgi-trofea wojskowe z Donbasu.
Tak, tego Donbasu.
Z 2014 i 2015 roku.
Wędrówki naddnieprzańską Promenadą.
Nic, tylko podziwiać!!
Pomnik św. Włodzimierza Wielkiego- to dzięki niemu, wedle legendy, Ruś Kijowska przyjęła w 988 roku chrzest.
Stoi se chłop od stuleci i patrzy na rzekę. Ładny ma widok.
Wiecie, że Kijów też ma swoją tęczę???
W dodatku "tęcza" jest Pomnikiem Przyjaźni Narodów- rosyjskiego i ukraińskiego. Rzecz jasna pochodzącym z czasów Związku Radzieckiego.
Jest jednakże jedna różnica między tęczą kijowską i warszawską- Ukraińcy, mimo kłótni z Rosjanami, nie spalili swojej tęczy, a nawet nie próbowali. Może temu, że jest z betonu? :D
Chociaż innych śladów dewastacji nie zauważyłam.
Więc to tylko dobrze o nich świadczy.
Kamienne twarze, ciosane w kamieniu. Jak ja kocham tą ich stylówę!!
Od drugiej strony tęcza, Arka Drużby Narodow, również wygląda ciekawie. Powiedziałabym, że prezentuje się wręcz bajkowo!
Tuż za Arką znajduje się most, gdzie pieszo można przejść na drugą stronę Dniepru.
Nogi powoli wchodzą w dupę, ale oczywiście, idziemy!!!
Przecież nie popuściłabym takiej okazji.
Trochę zaczęło się chmurzyć, co jednak nie przeszkadzało wielbicielom kąpieli w rzece na oddawanie się przyjemnościom.
Ciekawe, jak musi to wyglądać w sierpniowy, upalny dzień!!
A tak w ogóle, Kijów ma całkiem sporo plaż. Słynne są także wysepki na Dnieprze- niektóre są prywatne, z daczami ukraińskich oligarchów.
Ale z reguły przybrzeżne plaże są ogólnodostępne i bardzo popularne wśród kijowszczan.
Street-art. :)
Czyli dziadziusie, karmiący bezdomne koty, przyłapani na gorącym uczynku.
Uwielbiam łapać takie momenty. Są pełne uroku.
Ach, po raz kolejny ta wschodnia mentalność!!!
Nie ma to jak stać na moście, niemalże w centrum miasta, BAA! STOLICY!!- i łowić ryby.
Nu nićewoo.
Znowu przemieściliśmy się na Majdan. Musiałam tam wrócić.
W ciągu całej wyprawy powracałam tam wielokrotnie: chciałam zobaczyć, jak się prezentuje o każdej porze dnia i wieczoru.
Od Majdanu zaczęłam i na Majdanie skończyłam swą przygodę z Kijowem.
Więc jakże tu nie przywiązać się do tego miejsca...
Hotel Ukraina. To na jego dachu w lutym 2014 roku stali snajperzy i strzelali w tłum, stojący na Majdanie.
"WOLNOŚĆ JEST NASZĄ RELIGIĄ".
Tak na marginesie, ten olbrzymi baner założono tuż przed finałem Eurowizji, który w tym roku miał miejsce w Kijowie. Chciano zasłonić zniszczony budynek, którego nie zdążono odremontować.
Muszę przyznać, że Kijów bardzo sprawnie podniósł się po wydarzeniach sprzed 3 lat. Podniósł się w sensie właśnie odbudowy zniszczeń.
Pozostawiono jedynie symbole, mające na celu przypominać o wydarzeniach tamtych dni.
Te, widoczne są niemalże na każdym kroku...
Na Majdan znowu wyszło słońce.
Siedzimy i popijamy piwo.
Chwilo, trwaj.
Na zachód słońca znów przemieściliśmy się w okolice Matki-Gruzji, ups, a raczej Matki-Ukrainy:)) i podziwialiśmy piękne, złote światło.
Widzicie malutką tęczę??
Złote kopuły o złotej godzinie.
Dumna Matka....Ukraina. :)
Po zachodzie słońca chciałam zobaczyć centrum miasta nocą.
Oczywiście miałam farta, bo na Majdan przyszliśmy akurat na pokaz tańczących fontann.
Usiedliśmy sobie na schodach pod iglicą, tak siedzieliśmy, patrzyliśmy, myśleliśmy o tym i o owym...
Tak, defnitywnie Majdan jest najlepszym miejscem do rozmyślań z całego Kijowa.
To coś jak wyciąg narciarski w Mestii. Jedziesz, patrzysz na góry i myślisz, myślisz... Myślisz bez końca o wszystkim i o niczym.
Czasem każdemu człowiekowi potrzebne są takie miejsca. takie resety.
Sobota, czyli nasz ostatni dzień w Kijowie była bardzo na luzaka. W sumie wszystkie najważniejsze punkty "zaliczyliśmy" już poprzedniego dnia; mogliśmy więc poświęcić prawie cały dzień na spokojne błąkanie się uliczkami i wchłanianie kolorytu miasta.
Chciałam odnaleźć dwa miejsca - Pejzażną Aleję, słynącą z mozaikowych tworów i Andrijewski Zjazd- starodawną ulicę, łączącą górną (starszą) część miasta z dolną, nowszą, jednakże nie był to szukanie za wszelką cenę.
Jak zwykle miałam farta, bo oba miejsca odnalazłam całkowicie przypadkiem i w obu przypadkach byłam zachwycona znaleziskiem!!
Pejzażna Aleja i jej bajkowe mozaiki:
Oczywiście najbardziej zachwycona byłam mozaikowymi kocurami.
W środku niektórych figur znajdowały się ławki, a że było baaardzo duszno (padać zaczęło tuż po tym, jak wsiedliśmy do autobusu, znowu nam się udało!, fajnie było skorzystać z takich udogodnień w ciężkiej wędrówce!
A oto "pejzaże" z ulicy Andrijewskij Zjazd.
Faktycznie, dość stromo tam było, ale widoki miasta przednie. ;)
A oto i sama cerkiew św. Andrzeja.
Nowoczesne wykorzystanie i ożywienie szarych bloków- murale!!
W Kijowie jest ich masa, jeden piękniejszy i ciekawszy od drugiego!! Cały dzień można by poświęcić jedynie na odszukanie tych wszystkich ulicznych dzieł sztuki.
Wschód mnie zachwyca, Wschód mnie fascynuje i za każdym razem jeszcze bardziej zadziwia.
Naprawdę wiele już widziałam i mało co mnie dziwi, zbyt dobrze znam tą ukochaną przeze mnie mentalność. :)
Jednakże psy ze schroniska, które można adoptować ot tak, z ulicy- zaskoczyły mnie całkowicie. "POMÓŻCIE SCHRONISKU- NAKARMCIE BEZDOMNE PSY I KOTY!" - głosi napis na zgiętej tekturze.
To takie proste, że aż chwyta za serce.
Co jeszcze ciekawsze, psiaki były bardzo miłe i grzeczne, a gdybym pośród nich zobaczyła kota, chyba bym się pobeczała na środku ulicy i musiałabym odejść ze złamanym sercem.
Biedne zwierzaki i dobrzy ludzie.
Autobus do Krakowa mieliśmy pod sam wieczór.
Byłam wściekła jak osa, bo trochę mieliśmy obsuwę w czasie i musiałam wybierać: albo pójdę na zakupy do dużego sklepu, albo spokojnie zdążę na dworzec i na autobus, a z racji tego, że aż takim bezmózgiem i wariatem nie jestem, zachowałam się z rozsądkiem.
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo znalazłam mały sklepik, z którego wykupiłam cały zapas mojego najcudowniejszego i najpyszniejszego "mleczka"- sgusionki. Cały zapas, czyli dwie małe puszki, a dziękowałam starszej kobicie, jakby to było płynne złoto.
Uśmiała się ze mnie i dziwiła się, że w Polsce nie mamy gotowego mleka skondensowanego, które można wylać wprost na naleśniki i zlizywać z talerzy. ;)
Powrót do Polski był hm. Zaskakujący. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy.
W Krakowie mieliśmy być na 7 rano. Byliśmy na 19. :) Na granicy staliśmy... 12 godzin, a cała droga zajęła 26 godzin. Zajechałabym do Bułgarii za ten czas, do Grecji!! ;o
Po 4,5 godzinach czekania:
M: A może przejdźmy tą granicę na piechotę?
Spojrzenie Agi.
M: Aha, ale i tak musielibyśmy czekać na autobus.
30 minut później:
M: W takim tempie to mi się niechody zagoją!!
Biedny, nie zdawał sobie sprawy, że przed nim było jeszcze 7 godzin w tempie metr na godzinę :D
Chociaż i tak jest to mało ważne.
Daliśmy radę i było warto.
A na koniec- raz jeszcze Majdan.
I na tym zakończmy.
...
Szkoda, że nie mam paszportu! Piękne miejsce ;)
OdpowiedzUsuń